Korespondencja z Lublina
Jurorzy o mocnych głowach

Pierekaczewnik, kybyny, pielmienie… mój „mądry” komputer podkreślił jako nieznane wszystkie słowa, których przed chwilą użyłam. Niesłusznie, bo ja znam wymienione słowa z autopsji i dlatego już samo ich brzmienie wywołuje wzmożoną pracę ślinianek. Bliższą znajomość z tymi potrawami zawarłam podczas II Europejskiego Festiwalu Smaku, który we wrześniu odbył się w Lublinie.
Imprezę wymyślił Waldemar Sulisz z Kresowej Akademii Smaku, a wsparł ją Lubelski Ratusz oraz Urząd Marszałkowski. Pewnie nie bez przyczyny hasłem promującym nasz region jest „Lubelskie - smakuj życie”. Zaproszenie potraktowałam dosłownie. Państwo także uczyniliby to samo z kilku powodów.
Zakochany w Polsce rosyjski pianista serowar
Pierwszy – to ten, że do Lublina na trzy dni przyjechali najlepsi producenci zdrowej, regionalnej żywności. Od ilości kiełbas, chlebów, przetworów, serów i ciast bolały oczy. Brzuch czasem też, bo wszystkiego chciało się spróbować. Zwłaszcza że do wielu produktów zupełnie gratisowo były dołączane opowieści. Zapamiętałam na przykład tę o rosyjskim pianiście, zakochanym w Polsce, który z miłości do niej przeprowadził się na Mazury i teraz z owczego i krowiego mleka wytwarza tam dojrzewające sery. Smaku „marmezane mazuriane” nie jestem w stanie nawet opisać.
Na „Festiwalu” byli także specjalni goście z zagranicy - Karaimowie, którzy do Lublina przywieźli rewelacyjne pierogi z baraniną – rzeczone kybyny oraz (to już tylko dla dorosłych) fantastyczną kresową nalewkę. Obok prawdziwych hiszpańskich szynek, które tak samo chętnie jedzono, co fotografowano, na stołach „Festiwalowych” pojawiło się wino. Nie tylko prawdziwy węgrzyn ( nota bene dowiedziałam się, że każde węgierskie wino można ochrzcić tym pięknym mianem) ale także nasze – sandomierskie, nie ustępujące klasie znanym markowym trunkom.
- poprzednia
- następna »»